Miałam ostatnio kiepski czas. Raczej w rzeczywistości wewnętrznej, choć oczywiście wszystko zaczęło się od przykrości w zwykłym świecie. Poodwiedzałam wszystkie moje czarne dziury, skrupulatnie rozdzieliłam każdy włos na czworo i nagle, niespodziewanie, usłyszałam w myślach zdanie: „To dobrze, znaczy, że nie masz prawdziwych problemów”. Znam go jak zły szeląg. To głos mojego Taty. Dobrze pamiętam, jak mnie to stwierdzenie wkurzało, kiedy byłam nastolatką i smuciło, gdy byłam dzieckiem. Bo on niczego nie rozumie. Bo moje problemy, dla mnie najważniejsze na świecie, są dla niego niczym. A może ja nie jestem dla niego ważna? Te słowa naprawdę bardzo bolały.
A dzisiaj? Dzisiaj muszę przyznać – tak, to luksus móc się zajmować swoimi wewnętrznymi dylematami. Nie musieć całej swojej energii skupiać na przetrwaniu, na strachu o dzień jutrzejszy, na lęku przed pociskami. Nie grozi mi, jak Atenie Farghadani, 12 lat więzienia, jeśli postanowię dać artystyczny wyraz osobistej ocenie mojego rządu. Nie muszę pisać tego posta w świetle McDonalda, jak mały Filipińczyk Daniel Cabrera, bo mam prąd w domu. Przykładów mogłabym mnożyć setki.
Jestem mamą i szukam sposobu, jak dawać moim dzieciom empatię oraz szacunek należny ich problemom i jednocześnie nauczyć je wdzięczności do życia za to, że mogą sobie pozwolić na dzielenie włosa na czworo. Wszelkie podpowiedzi mile widziane, jeśli zbierze się ich sporo, obiecuję zebrać w podręcznego pdfa:-)
Jeśli natomiast chcesz poznać sposób, który pomaga mi odczytywać intencje ukryte w najboleśniejszych nawet komunikatach (takich jak znienawidzone przeze mnie zdanie mojego Taty), zerknij tutaj: