Końcówka lata od lat mnie stresuje. Trochę jak wtedy, gdy chodziłam do szkoły i zbliżał się pierwszy września. Z jednej strony bardzo chciałam się już spotkać z moją klasą, wakacyjne wspomnienia były jeszcze tak barwne i żywe, że wcale jeszcze nie wydawały się czasem przeszłym dokonanym, a z drugiej czułam czarne kulki w żołądku i od czasu do czasu dopadał mnie smutek, którego powód trudno było namierzyć. Trochę pewnie bałam się nowego, trochę przeczuwałam, że w codziennej rutynie nawet wymarzony nowy piórnik raczej prędzej niż później straci na urodzie i pewnie jakoś czułam, że częściej w moim życiu rządzić będzie MUSZĘ niż MOGĘ.
Znowu tak mam. Jeszcze oglądam zdjęcia z wakacji, jeszcze mogę na chwilę udać, że mnie nie ma, ale już codzienność woła. Fajna, obiecująca, ale niewiadoma. Cudowna i jednocześnie wymagająca. Kusząca i spinająca. I znów te kulki w żołądku…
Ale dzisiaj im się nie dałam. Dłużej pospałam – jeszcze mogę, jeszcze nie zaczął się szkolno-przedszkolny poranny wyścig. Załatwiłam najpilniejsze telefony oraz sprawy i weszłam pod kocyk w wersji „zupełnie mnie nie ma pod tym kocykiem” (dzięki Ewa P. za to cudne określenie;-). Żeby nie iść do sklepu, poprosiłam Julkę o placki z działkowej cukinii i płatków owsianych (Julka na 14 lat i jest ich absolutną mistrzynią). Zajrzałam na moje ulubione blogi. Zadzwoniłam do przyjaciółki w Krakowie. Nie szukałam na siłę tematu na długie pisanie.
Jeśli masz ochotę napisać mi, czy pozwalasz sobie na chwile słabości i co wtedy robisz, obiecuję zrobić z naszych wspólnych pomysłów Podręczną Listę Sposobów na Bycie Dobrą dla Siebie:-)