To było dawno temu. Siedzieliśmy na kawie i zastanawialiśmy się nad biznesem. On, psycholog pracujący z młodzieżą i ja, świeża ekskorporatka, szczęśliwa, że NARESZCIE mogę robić to, do czego rwie mi się dusza.
– Wiesz, czasem myślę, że ten zawód to taka prostytucja. Branie pieniędzy za coś, co każdy człowiek powinien mieć za darmo – wysłuchanie, szacunek, rozmowę.
Poczułam wtedy, że zabolał mnie brzuch. Jego słowa zapadły we mnie gdzieś głęboko, choć „na wierzchu” solidnie się oburzyłam i zaczęłam go przekonywać, że nie ma racji, że to praca, że przecież jest wolny wybór, ze nikt nie każe komuś mi płacić. Argumenty sypały się jak z rękawa, ale nie z serca, z głowy…
Minęło trochę czasu, korporacyjne zapasy kasy topniały, a ja z wielką łatwością wchodziłam we wszystkie darmowe akcje, jakie proponowały. mi udział i serce mi rosło, że tak bardzo pomagam.
To było dziwne uczucie. Ja, sprawcza, ja, która kiedyś walczyłam o sprzedaż prowadzonych przeze mnie magazynów jak lwica, nagle nie mogę sprzedawać. Co się dzieje??? Przecież znam ten proces, mam narzędzia, a kursów efektywnej sprzedaży, w których wzięłam udział, nie zliczę!!!
Tym razem nie uciekłam w przekonywanie siebie, ale skupiłam się na tym bólu brzucha. Co chcesz mi powiedzieć, kochany? Po co tu jesteś? Nie pomagasz mi, wiesz? – szepnęłam.
Cisza.
Co chcesz mi powiedzieć? – nie odpuszczałam. Myśli szamotały się w mojej głowie, wewnętrzny krytyk nie próżnował, a ja, na przekór im wszystkim, dalej skupiałam się na bólu brzucha.
CO CHCESZ MI POWIEDZIEĆ?!
Pomaganie innym za pieniądze nie jest fair. To żerowanie na cudzej biedzie! Usłyszałam w końcu cichy głos. Bang.
To przekonanie było we mnie mocno ukryte, zakopane pod stertą racjonalizacji, a jednak miało moc wpływania na moje działania.
Od tamtego czasu wiele się zmieniło. Lubię sprzedawać. I jednocześnie nadal lubię móc pomóc spontanicznie, bo poczułam jakiś zew ze środka.
Co pomogło mi rozcieńczyć przekonanie o żerowaniu na cudzej biedzie?
Po pierwsze – szukanie przykładów, że jest inaczej, czyli rozglądanie się za osobami, które pomagają innym i biorą za to pieniądze, a ci inni dziękują im za to wszem i wobec.
Po drugie – pozwolenie sobie posmakowania własnego doświadczenia – wszak największe zmiany w moim dorosłym życiu wniosła mi terapia oraz udział w zajęciach Studium Integralnego Szkoły Trenerów (gdzie teraz, spełniając moje marzenie, pracuję). Za obie aktywności zapłaciłam. I nie żałuję ani jednej wydanej złotówki. Ten trop naprowadził mnie na myślenie o korzyściach – co takiego się zmieniło w moim życiu, że byłam skłonna za to zapłacić? Znalazłam ich sporo.
No to odniosłam to do siebie – co takiego zyskują inne osoby po pracy ze mną czy z Izą w naszym projekcie? Czy to korzyści warte są zainwestowania pieniędzy?
Po trzecie – bardzo pomogło mi odnalezienie wartości kryjącej się pod tym przekonaniem, która jest dla mnie bardzo ważna. Tą wartością jest życzliwość i hojność. Przede wszystkim uświadomiłam sobie, że jednostronna hojność i życzliwość (praca za darmo) wobec innych jest całkowitym brakiem hojności i życzliwości wobec siebie. To było duże odkrycie i podprowadziło mnie do kolejnego przekonania – tym razem o obowiązku służenia innym. (Tak to jest z tymi przekonaniami, że jedna nitka prowadzi do drugiej. Ale kiedy wyłapie się te najważniejsze, nagle wszystko staje się prostsze.). Uświadomiłam sobie także, że trochę tej życzliwości i hojności dla innych jest dla mnie ważne jak powietrze i że nie chcę z tego całkowicie rezygnować, ale potrzebuję mieć na to zasoby. A żeby mieć zasoby – potrzebuję sprzedawać i zarabiać.
Pozostało mi tylko umówienie się ze sobą, że będę się przyglądać tematowi hojności i życzliwości i szukać w nim równowagi – i rzeczywiście przez jakiś czas uważnie obserwowałam siebie przy rozważaniu ofert – darmowych i wchodzeniu w obszary płatne. Pomogła mi empatia, a zwłaszcza empatia dla siebie i coachingowe rozmowy z Izą. Na taki etap przejściowy wsparcie bezcenne.
Po takie wsparcie sięgam również teraz, kiedy przekonanie o żerowaniu na ludzkiej biedzie nie jest już w mojej głowie prawdą ostateczną. Ale przecież zupełnie nie zniknęło. Czasem mi się przypomina, tyle, że nie zarządza mną z automatu. Raczej jest sygnałem do przyjrzenia się, że czegoś w moim życiu potrzebuję i to coś zaczyna być „głodne”. Może potrzebuję zwrócić się do innych po informację zwrotną, co wnoszę w ich życie? A może potrzebuję poczuć połączenie z sercem i radością dawania? A może chciałabym wziąć coś dla siebie…
I zauważyłam, że już w ogóle nie boli mnie brzuch, gdy mam sprzedawać. I że nawet rwę się do tego! I nadal lubię dać coś z siebie zupełnie bez pieniędzy:-)