– Nie pójdę teraz na wybory, pójdę, jak będzie druga tura.
– No ale jak nie pójdziesz, to może tej drugiej tury nie być.
– No co ty, mój głos nie ma aż takiego znaczenia!
Podobnych rozmów przeprowadziłam ostatnio wcale nie mało. I nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wiele (wielu) z nas nie wierzy, że jej/jego głos ma znaczenie. A przecież ma, chociaż rzeczywiście można mieć poczucie, że pojedyncza deklaracja niczego nie znaczy.
Na Facebooku przewijają mi się przed oczami akcje – a to Anja Rubik namawia, aby nie używać jednorazowych słomek, a to wpadam na zdjęcia ciężarnych świń rodzących (i żyjących) w koszmarnych warunkach, które śnią mi się potem po nocach. Albo wyświetlają mi się prośby ludzi dotkniętych przez los chorobami czy innymi nieszczęściami.
Kiedy byłam nastolatką, moi rodzice trochę się ze mnie podśmiewali, że jestem idealistką, ale pewnie życie mnie naprostuje. Nie naprostowało! Daleka jestem od umierania za jakąś ideę, czy nawet wciskania tej mojej najlepszej komuś do gardła na siłę, ale ciągle wierzę, że pomimo tego mam wpływ i że moje wybory mają znaczenie.
Od lat nie kupuję mięsa hodowanego przemysłowo. Stać cię na fanaberie, mawiają moi rodzice. Rzeczywiście, stać mnie na to, bo w innych miejscach nie wydaję – świadomie z czegoś rezygnuję, żeby było mnie stać. To mój wybór, nie uśmiech fortuny.
Unikam marek, o których wiem, że nie są fair trade. Mam świadomość, że mój wybór niewiele dla nich znaczy. Ale dla mnie ma ogromne znaczenie.
Kiedy trafiam na prośbę o wsparcie, sprawdzam czy jest wiarygodna i wpłacam kwotę równą kawie na mieście – po prostu na nią nie pójdę. Oczywiście, że nie zbawię całego świata. Oczywiście, że te 10 zł to jest kropla w morzu potrzeb, ale kto wie, może przechyli szalę czyjegoś wyjazdu na operację, która może uratować życie?
Konsekwentnie odmawiam słomek do napojów. Są małe, więc nikt się nimi nie przejmuje, a w swej nieprzeliczonej na koniec dnia ilości są śmiertelnie niebezpieczne dla waleni, żółwi i morskich ptaków, które łykają je z wodą i się nimi duszą lub powoli zatruwają.
Plastikowa słomka przemawia do mnie jako metafora takich właśnie małych, pozornie nic nie znaczących ruchów, które jednak na koniec dnia mają swoją wagę mają!
Podobny brak wiary co do własnego wpływu obserwuję często, rozmawiając z kobietami o pieniądzach. „Mam za mało, żeby myśleć o oszczędzaniu”, „Tyle mojego, co sobie czasem kupię”, „Milionerką i tak nie zostanę”, „I tak nie dostanę tej podwyżki”…
Wszystko to jest bardzo możliwe, ale prawdą jest również to, że kiedy przez dwa miesiące kombinowałyśmy w naszej grupie codziennie, jak zarobić tylko 10 zł, udało się każdej z nas spełnić całkiem spore marzenie (a to było tylko 10 zł dziennie!). Z całego serca wierzę, że nasze finanse składają się z takich małych kroków w obszarach, gdzie możemy mieć wpływ i że ich suma może nas bardzo pozytywnie zaskoczyć.
Najbardziej dziwi mnie to, że my tak bardzo tego wpływu nie chcemy. Że wolimy jak w matrixie śnić swój sen i zamykać oczy na tak wiele…
Nie chcę tego oceniać, ale chcę to zmieniać. I dlatego zapraszam Cię teraz do chwili refleksji. Zrób sobie małą przerwę, ciepłą herbatę albo aromatyczną kawę i zastanów się: