Moi rodzice bardzo chcieli, żebym została lekarzem. Tak bardzo, że choć już we wczesnej podstawówce wiedziałam, że chcę pisać, przekonali mnie, żebym poszła na biol-chem.
Naprawdę chciałam pisać książki i pracować w gazecie. Oto egzemplarz tygodnika To i Owo, który tworzyłam z moją ówczesną przyjaciółką Dagmarą (połączyła nas dziennikarska pasja) w jednym egzemplarzy i odczytywałyśmy go na głos zainteresowanym dziewczynom na przerwie. W toalecie damskiej, na oknie.
Na marginesie dodam, że poczułam się dumna, kiedy Wydawnictwo Bauer nazwało swój flagowy tygodnik telewizyjny To i Owo;-)
Wyboru klasy biol-chem nie żałuję. Wiedza z biologii bardzo mi się teraz przydaje. A przede wszystkim miałam wyjątkowo fajną klasę, a z czwórką najbliższych przyjaciółek widzimy się co roku. Urywamy się z domu i z życia na dwa dni i jest tak, jak było kiedyś. Gadamy do rana. Ale pisać nie mogłam przestać. Znalazłam zespół zapaleńców, wynegocjowałam bezpłatny druk w cieszyńskiej drukarni (czy to nie smykałka do biznesu?;-) i przez dwa lata wydawaliśmy Ekspress Licealny. Tym razem miesięcznik.
W ostatniej klasie wycięłam numer. Zamiast uczyć się do matury z biologii, poszłam na olimpiadę z polskiego. Trafiłam indeks. Rozczarowałam rodziców na maksa. Marzenia o córce – lekarce wzięły w łeb. Poszłam na polonistykę. Tak naprawdę chciałam na psychologię, ale wtedy można było składać papiery tylko na jeden kierunek. Nie starczyło mi odwagi, aby zrezygnować z tego, co miałam. I znowu nie żałuję. To były inspirujące, rozwijające, uskrzydlające studia. Humanistyczny kapitał na całe życie. Dający czas na korzystanie z Krakowa, wyjazdy, uczenie się języków. No i cały czas pisałam.
Potem zwyciężył rozsądek. I chęć zadośćuczynienia rodzicom. Pracę w wydawnictwie znalazłam w ciągu tygodnia (odpowiadając na ogłoszenie w Gazecie Wyborczej).
Nie pisałam, o nie. Zostałam asystentką prezesa. I znowu nie żałuję. Mój ówczesny szef, Andreas Tilk (mam nadzieję, że nie naruszam tu prywatności, ale czuję, że nie) to w pewien sposób ojciec chrzestny projektu Jestem Bogata. Tylko wtedy o tym oczywiście nie wiedziałam:-) Niezwykle wrażliwy, etyczny i skuteczny biznesmen. Człowiek bogaty pod każdym względem. To dzięki Niemu uwierzyłam (a były to czasy naprawdę dzikiego kapitalizmu u nas), że istnieje taka możliwość, że można mieć i być. Dbać o interes firmy i dbać o ludzi. Że bogaty to nie zawsze egoista, chciwiec, pan. Że kiedy zarobi się więcej, można dać więcej ludziom. Za każdym razem, kiedy przestaję w to wierzyć, przypominam sobie Szefa. To także ten Szef dał mi po dwóch latach możliwość uczenia się i awansu, który doprowadził mnie do stanowiska dyrektor wydawniczej. Ta praca wiele mnie nauczyła. (Z tej wiedzy korzystałam prowadząc własną firmę oraz wspierając w tym zakresie innych). Przez kilka lat odpowiadałam za wynik finansowy kilku tytułów i były to najlepsze oraz najbardziej stresujące studia ekonomiczne (oraz międzyludzkie), jakie mogłam sobie wyobrazić. Super zarabiałam. Nadal nie pisałam.
A potem urodziło się moje pierwsze dziecko. Moja życie stanęło na głowie. Byłam kompletnie rozdarta. Naprawdę nie wiedziałam, co powinnam, co muszę, co mogę, o czym marzę, czego chcę, jak ma wyglądać moje życie. Roller coster. Poszłam na terapię. Trafiłam na pierwszy PROGRESSteron. Odeszłam z korpo. Otworzyłam z przyjaciółką butik usług PR. Pisałam dużo tekstów na zamówienie;-)
Moje marzenia ciągle za mną chodziły. Naprawdę chciałam napisać książkę i studiować psychologię. Ale pewnie już widzisz, że moja droga do realizacji marzeń nie jest tak jasna i prosta. Nie w punkt. Nie prosto do celu. Zamiast na psychologię, trafiłam więc do Szkoły Trenerów Komunikacji Opartej na Empatii Lucyny Wieczorek. I znowu nie żałuję. Dzięki Lucynie i Ewie Panufnik zaczęła się moja największa przygoda w życiu. Spotkałam się ze sobą. Przebudowałam mój sposób myślenia – już nie dokładam sobie, nie odpracowuję tej nieszczęsnej medycyny, widzę szklankę do połowy pełna i wierzę sobie, że idę w dobrą stronę. Empatia stała się moim sposobem na życie i relacje. Zostałam partnerką w Dojrzewalni. Odpowiadam za PROGRESSteron. W szkole poznałam Izę Kaźmierczak. Ucieleśniła się nowa przyjaźń i projekt Jestem Bogata. Zarabiam na tym, co kocham.
No i nareszcie napisałam moją pierwszą książkę. Nie jest powieścią, o której marzyłam od trzeciej klasy podstawówki. To poradnik o komunikacji. Historia jego powstania też jest nieźle pokręcona, ale o tym innym razem. W każdym razie blisko było, aby go nie było. Ale jest. 10 lat mojego doświadczenia w komunikacji, w tropieniu tego, co powoduje, że nie rozumiemy i nie możemy się porozumieć z innymi, a przede wszystkim ze sobą. Z doświadczenia, z opowieści klientów, z brzucha, z głowy. Z tysiąca poświęconych na wspieranie innych w osiąganiu porozumienia godzin. Z marzenia: o tym, że napiszę książkę, ale i o tym, żeby ludzie umieli się dogadać ze sobą (i z innymi oczywiście). Z pełną wiarą, że jest to możliwe, bo mnie się udało. Zawartość poszła do druku. Okładka właśnie się dzieje. Na biurku mam pierwszą recenzję na okładkę. Rany, to się dzieje naprawdę!!!!
Jaki z tego morał? Jeśli coś ma być, będzie;-) Chociaż czasem wydaje się inaczej, marzenia nie mają terminu ważności (przynajmniej póki żyjemy w zdrowiu). Chociaż czasem wydaje nam się, że oddalamy się od naszych marzeń i idziemy na kompromis, może okazać się, że ta część drogi jest bardzo ważna również dla tego marzenia. I że dzięki tej drodze marzenia stają się silniejsze i nabierają rozpędu. Druga książka (tym razem wspólnie z Izą) już się wyłania z chaosu. Moje papiery na studia z psychologii dla magistrów już w drodze:-) Na realizację pierwszego marzenia czekałam 20 lat. Drugiego – prawie 25:-)