Gdybym miała powiedzieć, jaką największą korzyść odniosłam z tak zwanego „rozwoju”, bez wahania odparłabym – nauczyłam się (i ciągle uczę) NIE PORÓWNYWAĆ się z innymi. A także ze swoimi oczekiwaniami. Nie żebym nie patrzała, co u innych słychać. Patrzę. Czasem coś mnie zadziwi, kiedy indziej zachwyci albo zainspiruje. Ale czasem czuję ukłucie w sercu. I wtedy staję się bardziej uważna. Nastawiam wewnętrzny radar na ten znany Ci pewnie głos, który mówi na przykład: „No jak można było tak przytyć w wakacje?! Ania schudła”, „Widzisz, ona ćwiczy jogę, a ty znowu niczego ze sobą nie robisz”, „Ona ma tylu fanów”, „Słabiej ci idzie niż jej”.
Wiem już, że ten głos ma pozytywną intencję. Pewnie chce mnie zmotywować, popchnąć do przodu, pomóc ziścić marzenia. Ale paradoksalnie zabiera mi siłę do ich realizacji. Kieruje moją uwagę w stronę braku. Osłabia. Powoduje że moje bogactwo mizernieje w oczach, wewnętrzne, ale i to zewnętrzne. Coś, co jeszcze wczoraj mnie cieszyło, dzisiaj wydaje się bardziej szare. Coś czego nie potrzebowałam (i tak naprawdę nadal nie potrzebuję), nagle spędza mi sen z powiek. I co tu z takim pomocnikiem zrobić?!
Zapraszam siebie wtedy na randkę (tak!) i w jakimś miłym miejscu przypominam sobie, co jest dla mnie teraz ważne. Co powoduje, że chce mi się wstać rano z łóżka? Kiedy czuję radość i spełnienie? Czy na pewno to, że przytyłam jest w tej chwili aż tak wysoko w mojej hierarchii wartości? Czy to, że idzie mi słabiej niż jej znaczy, że idzie mi nie tak, jak zaplanowałam? Na ile ważne jest dla mnie to, że znowu nie chodzę na jogę? Odpowiedzi bywają różne. Czasem widzę, że porównanie wyprowadziło mnie na manowce i szkoda czasu na życie cudzym życiem. Kiedy indziej widzę, że było ono niezbyt udanym krzykiem mojego wewnętrznego krytyka o powrót do żywej dla mnie w tym momencie wartości. Zastanawiam się wtedy, co teraz mogę zrobić, aby znów być bliżej niej. I od razu czuję się bogatsza.
A Ty, jak się masz z porównaniami?