Czujesz wiosnę?
Ja bardzo. Jak mały miś, który za chwilę wyjdzie na świat ze swojej gawry, kręcę się coraz bliżej wyjścia i nie mogę się doczekać nowego. Ale choć cieszę się na to, co będzie, zimowa gawra była mi bardzo potrzebna. Dzięki niej odrobiłam cenne zimowe lekcje biznesowe i właśnie myślę, jak z nich skorzystać przy wiosennych porządkach. Jeśli któraś z nich może Ci się przydać, korzystaj do woli:-)
Lekcja numer jeden KORPO CZY NIE KORPO?
Pamiętam ten dzień, kiedy na dobre zdecydowałam się odejść z korporacji. Kochałam moją pracę, ale kiedy urodziło się moje pierwsze dziecko, nie wyobrażałam sobie, że da się te dwie miłości pogodzić. Tak, chciałam pracować, ale chciałam też mieć czas dla mojej małej, dla związku, dla domu. Pracę po 16 godzin znałam od podszewki!
Tak, chciałam zarabiać, ale chciałam także żyć tak, jak lubię – wstawać trochę później, pisać, czytać dla przyjemności, posadzić kwiaty na balkonie, spotkać się z przyjaciółką, posadzić z sąsiadką pigwy na podwórku.
Tak, chciałam odnieść sukces, ale chciałam też pozostać wierna sobie i żyć w zgodzie z moimi wartościami.
Pewnego dnia tej zimy, zasuwając między wymyślaniem kolejnego zadania w wyzwaniu, pisaniem postu, szkoleniem i wgryzaniem się w temat lejka sprzedażowego, szykowałam się na spotkanie z moją wieczorną grupą mastermind. Moje młodsze dziecko marudziło, bo, prawdę mówiąc, cały dzień moja głowa była zupełnie gdzieś indziej. A ja, sfrustrowana niedoczasem, fukałam na nią i na męża, który nie bardzo potrafił małą uspokoić.
– Skoro pracujesz jak w korporacji, może nie warto było odchodzić z korpo – mruknął mój mąż. W pierwszym odruchu się żachnęłam. Ale wsparcie!!! Ale kiedy pierwsze ukłucie minęło, pomyślałam, że kurczę, on ma rację. Zamiast wieczorami czytać dobrą literaturę, studiuję biblie biznesu – nie ma zasypiania bez Amy Porterfield, Todda Hermana czy choćby zajrzenia do jakiejś grupy biznesowej.
Odejście z korpo – dużego wydawnictwa było tym łatwiejsze, że moja wymarzona praca się zmieniła – budżety reklamowe zaczęły decydować o tym, które informacje są publikowane, a które nie. Wiem, biznes musi być rentowny, z tych pieniędzy płacone są także pensje pracowników, wiele rodzin z nich żyje na całkiem dobrym poziomie (w tym moja), ale nie do końca o to mi chodziło. Tymczasem jakoś tak, niepostrzeżenie, zadziało się to samo. Tylko teraz ja sama lokuję moje pieniądze w reklamie na FB, żeby algorytm spojrzał na mnie łaskawszym okiem, a moje mejle z pytaniami nie wpadały do czarnej dziury, tylko miały szansę na otrzymanie odpowiedzi.
I jakoś tak się stało, że ręka mi drży, gdy mam wpuścić na fejsa filmik, który powstał w porywie chwili, kiedy to bardzo chcę się z Wami czymś podzielić, ale, kurczę, nie mam pomalowanych ust ani oczu.
Moje zdjęcia przechodzą ostrą wewnętrzną cenzurę. Pisać czy nie pisać o porażkach? Ale jak, wtedy, kiedy się dzieją, czy dopiero kiedy świętuję” triumph over tragedy” (skądinąd jest to złota zasada kobiecych mediów – teksty pisane według tej zasady miały najwyższe czytelnictwo). Zaraz, zaraz, ale czy to nie po to chciałam mieć firmę w wolnej republice Internetu, żeby mówić swoim głosem i dzielić się tym, czym chcę?!
Nawet nie wiem, kiedy wciągnęłam się w wyścig – czy Michał Szafrański zauważy mnie w swoim zestawieniu? A może Agnieszka Skupieńska, Ola Budzyńska, albo inna tuza internetowego biznesu coś o mnie napomknie? (Z całym szacunkiem dla wszystkich w/w osób, których z całego serca podziwiam). Porównywanie się, śledzenie cudzych sukcesów, kurczę, trochę mi to przypomina korporacyjne odprawy z pytaniami kto, gdzie, ile, za ile i dlaczego my nie tak samo. Bóg produktywności zagościł u mnie na dobre. Tylko czy ja nie po to zakładałam własny biznes, żeby pracować na 3/4 etatu?! (Po to!)
I tutaj moje zadanie nr 1 na wiosnę: przypomnieć sobie, po co chciałam mieć ten biznes. Jakie potrzeby miałam dzięki niemu spełniać? Czy je spełniam? Czy może coś tu jest do zmiany?
Lekcja numer dwa PASJA? BIZNES? PASJOBIZNES?
Uwielbiam ideę pasjobiznesu. Robisz to, co kochasz i zarabiasz. Dobrze tylko jasno ze sobą ustalić, co jest pasją, a co biznesem. Przez pasję rozumiem realizację potrzeby wkładu, dzielenia się, sensu, wnoszenia w życie innych. Przez biznes – działalność gospodarczą, która przynosi zysk (w innym przypadku jest to hobby i wtedy naprawdę szkoda zawracać sobie głowę całym tym przedsiębiorczym działaniem, bo zajmuje sporo czasu i jakby nie patrzeć, obarczone jest ryzykiem, także finansowym). Biznes także może być pasją, a co.
Obserwowałam zimą biznesy, które stawiają akcent na pasję i te, które stawiają akcent na biznes, czy też biznes jest ich pasją (przy czym zakładam, że ich autorki i autorzy naprawdę lubią to, co robią). Jakie mam wnioski?
Ci, którzy stawiają akcent na pasję:
– dają bardzo dużo z siebie. I długo.
– nieustannie się szkolą. Ponieważ pasja przesłania biznes, nie ma kasy na zatrudnienie kogoś innego. A wymogi co do strony, sklepu, marketingu, zdjęć, grafik, tekstów stawiamy sobie coraz wyższe. No więc trzeba się szkolić ze wszystkiego
– działają bardziej jako Zosie-Samosie
– inwestują czas
– łatwo angażują się w działania, które karmią ich potrzebę sensu, wspólnoty,… (odpowiednie wpisać)
– nie są zadowoleni/zadowolone z relacji czas/pieniądze
Ci, którzy stawiają akcent na biznes:
– mają mniej sentymentów. Nie sprzedaje się? Zmieniamy plany/grupę docelową/produkt
– sięgają po wsparcie
– delegują pracę – nie każdy post muszą napisać sami. Nie każdy musi pochodzić „z brzucha”. Nie muszą rozgryźć pozycjonowania. Nie muszą sami obsługiwać swoich platform sprzedażowych.
– inwestują (pieniądze)
– bardzo rozważnie dobierają działania, w które się angażują
– liczą pieniądze i posiadają swoje liczniki czas versus pieniądze (tutaj przesyłam ukłony: Małgorzacie Żukowskiej z Prosperuj jako coach, której kurs wiele mi dał; Santi, od której uczę się jak żegnać to, co nie działa i stawiać na to, co działa oraz Ani Kupisz-Cichosz, Kindze Kleynowskiej, Adze Karakurd i Agnieszce Skupieńskiej za wiele cennego contentu).
Zadanie nr 2 na wiosnę – przejrzeć swoje działania i sprawdzić, gdzie jest akcent. Na pasji czy na biznesie. I czy to na pewno mi pasuje.
Lekcja numer trzy. DAWCY, BIORCY I ZASADA WZAJEMNOŚCI.
Tak się składa, że jeden z projektów, które prowadzę, ma spory zasięg i „dużą bazę”. Trudno mi zliczyć wszystkie mejle z tematem: czy możecie napisać o naszym projekcie? Czy możecie wysłać do Waszej bazy informację? Czy możecie wesprzeć naszą promocję?
Kiedyś dziwiło mnie, że piszący zakładają, że powinnyśmy pomóc/udostępnić/napisać i trochę się obrażają, jeśli o tym rozmawiamy. Przecież mamy bazę 30 000 kontaktów, tak? To czemu nie chcemy się nią podzielić, skoro naszą misją jest wspieranie rozwoju kobiet?! Dziwiło mnie, że niezwykle rzadko pada pytanie – a co my możemy zrobić dla was? (Na szczęście istnieją też wyjątki, ale niestety są to wyjątki).
Teraz już się nie dziwię – w zamian za to biorę odpowiedzialność za moje decyzje. Jako klasyczny dawca, z serca dzielę się tym, co mam. Ale w biznesie to się nie opłaca. Wiesz kto stoi najniżej w hierarchii sukcesu biznesowego? Otóż dawcy właśnie, na dobroci których korzystają biorcy (bez skrupułów) i rewanżyści (w miarę równo).
A wiesz kto stoi na szczycie drabiny sukcesu biznesowego? Ha, może Cię zaskoczę, ale to także dawcy. Tyle że tacy, którzy zrozumieli jak działa zasada wzajemności i umieją o nią zadbać. Szykuję na ten temat webinar, więc nie będę się rozpisywać.
Za to moje zadanie nr 3 brzmi: przyjrzeć się relacjom biznesowym. W których czuję względną równowagę? A w których czuję, że coś jest nie tak? Czy mam jasno określone zasady dotyczące wzajemności współpracy?
Takie były moje zimowe lekcje. A jak tam u Ciebie?