Ważna dla mnie osoba opowiedziała mi ostatnio historię. O dziewczynie, którą w szkole otoczyło kilku chłopaków i zaczęło zarzucać krzyżowym ogniem bardzo bezpośrednich pytań. Czy powinno się zabronić sprzedaży mięsa? Jesteś socjalistką? Ile jest płci?… Niby nic takiego, można nawet pokusić się o interpretację, że może oni byli po prostu ciekawi, ale jednak ta dziewczyna odebrała to jako atak. Znam tę małą, jest wrażliwa, delikatna i bardzo uważna, żeby komuś nie zrobić krzywdy. I zachciało mi się płakać, bo znam, i to bardzo dobrze, podobną małą. Mieszka we mnie.
Przypomniały mi się te wszystkie razy, kiedy niby nic się nie działo, ktoś przekraczał moją przestrzeń w białych rękawiczkach, a ja czułam tylko, że energia ze mnie ucieka. I że jestem jakaś „niestosowna”. Tylko nie bardzo wiedziałam, co zrobić. Ocieranie się o mój biust w autobusie. No przecież autobus jest zatłoczony! Czy kobiety, które mają dzieci, powinny zarabiać tyle samo, co te, które ich nie mają? No przecież ja tylko pytam. Ciekawe dlaczego baby przez lata zgadzały się na to, gdzie ich miejsce – w kuchni, a teraz to nie chcą? Ale o co chodzi, tak tylko filozoficznie sobie dyskutujemy! Chyba oszalałaś! W głowie ci się poprzewracało! No może jednak on ma rację, wie lepiej, że tego się nie da? Dziewczynka, a tak się złości! Oj, zawstydziłam się. Nie wściekaj się, masz okres czy co? … Rzuca się, że to jej się nie podoba, i tamto, i siamto, dawno widać faceta nie miała… Te dziewczynki zachowują się, jakby mamy nie miały… (to znaczyło biegają i krzyczą). No fajnie, że wygrałaś konkurs matematyczny, a chłopaka już masz? Mam nadzieję, że się cieszysz, że masz tę pracę, za drzwiami jest tłum, który by ją wziął z pocałowaniem ręki, a pamiętaj, że masz dzieci…
Niby nic takiego. Czasem nawet można pod spodem niektórych komunikatów zobaczyć troskę. A jednak przeraża mnie siła przekazu, który od dziecka słyszą dziewczynki i który wybija je z poczucia bycia kompletną, ok i po prostu silną.
Sama przyłożyłam do tego rękę. Mam dwie córki – 15-latkę i 4-latkę. I widzę wyraźnie, jak bardzo mój sposób tłumaczenia im świata (a przede wszystkim moje postępowanie w życiu) wpłynął na ich zachowania.
Kiedy starsza była mała i opowiadała, że kolega uderzył ją w przedszkolu, tłumaczyłam, że na pewno nie chciał źle. Że chłopcy tak mają. Żeby nie brała do siebie. Żeby była mądrzejsza. Kiedy młodsza opowiada taką samą historię pytam, jak się z tym miała. Byłam zła! Nie lubię go. No tak, córeczko, kiedy ktoś przekroczy Twoją granicę, to normalne, że czujesz złość.
Kiedy starsza była mała i odbierałam ją z przedszkola, pytałam: byłaś grzeczna? Kiedy odbieram młodszą, pytam: Jak ci minął dzień? Na pytanie o to, co wniosła, też jest czas. Później.
Kiedy jakaś pani mówiła „dziewczynko, nie wolno tak robić”, mówiłam przepraszam i odciągałam dziecko. Kiedy jakaś pani mówi „nie wolno tak robić”, pytam „a co konkretnie budzi pani sprzeciw?”.
Kiedy ktoś wchodził przede mną do kolejki, udawałam, że nie widzę albo mówiłam starszej, że pewnie tu stał wcześniej.
Kiedy ktoś wchodzi przede mną do kolejki, pytam: „stoję i nie widziałam tu pana wcześniej. Dlaczego staje pan przede mną?”.
Kiedy ktoś nie wprost krytykował mnie albo moje dziecko, spinałam się i traciłam język za zębami.
Kiedy teraz ktoś tak robi, biorę kilka głębszych oddechów i mówię, że czuję się nieswojo, bo nie rozumiem, o co dokładnie chodzi.
Kiedy mój mąż mówił: „chyba oszalałaś?!” (chodziło o pomysł, który wydawał się nierealny), mówiłam: „może masz rację”. Kiedy teraz tak mówi, odpowiadam: „porozmawiajmy o tym, czuję w tym potencjał, ale chętnie usłyszę, dlaczego ty sądzisz, ze to absolutnie niemożliwe”.
Kiedy starsza była młodsza, mówiłam: nie płacz/nie krzycz/nie wściekaj się – denerwujesz tatę.dziadzię/babcię.Teraz mówię: widzę, że jesteś bardzo zła. Co się dzieje?
Kiedy starsza była mała, mówiłam komuś: „dobrze, zrobię to”. A potem ciskałam się po pokoju, złoszcząc o byle co, bo byłam zmęczona i potrzebowałam wolności. Teraz mówię: „mogę to zrobić po weekendzie” i idę poczytać książkę albo posadzić kwiatki (czasami moja starsza córka mawia, że moja terapeutka powinna zapłacić odszkodowanie tym, dla których teraz jestem niemiła. Mówi to z szelmowskim uśmiechem i coraz łatwiej przychodzi jej dyskutowanie ze mną na temat rozładowywania zmywarki.
Kiedy starsza bardzo czegoś ode mnie chciała, zgadzałam się dla świętego spokoju. A potem byłam wewnętrznie wściekła, a ona czuła to siódmym zmysłem i pewnie miała niezły konflikt wewnętrzny. Teraz ważę, czy się zgodzę, czy nie. I jeśli nie mam siły/nie chcę teraz, mówię nie. Wścieka się i tupie. Trudno, to normalne, kiedy trzeba zmierzyć się ze swoją niespełnioną potrzebą.
Kiedy starsza była mała, prowadziłam dużych klientów w mojej agencji PR. Spałam po 4 godziny i stawałam na głowie, aby nikt nie miał gorzej, w związku z tym, że ja mam firmę. Czas odpoczynku mojego męża był święty, ja przecież kiedyś się wyśpię, dzieci muszą być co tydzień w zoo, albo na pływalni, przecież jestem super mamą, nawet zakład kosmetyczny wybrałam taki, gdzie można robić paznokcie i włosy jednocześnie. Teraz uważam, że radzenie sobie z frustracją jest zdrowe – i dla związku (zawsze możemy poszukać kolejnych rozwiązań, które są fajne dla nas obojga, a to daje nam poczucie bliskości i równowagi, które przekłada się na więcej zrozumienia i szacunku), i dla dzieci.
Kiedy ktoś robił mi coś niefajnego, traciłam grunt pod nogami, usprawiedliwiałam go i szukałam winy w sobie. Teraz czasem też wchodzę w ten automat, ale udaje mi się zatrzymać (albo sięgnąć po empatię, która pomaga mi się zatrzymać) i najpierw pytam siebie: jak się czuję? O co tu chodzi? Czego potrzebuję, żeby energia ze mnie nie spływała?
Że to przekłada się na kasę, wiadomo, nie?:-)