Zaczęło się w połowie grudnia.
– Niech pani pójdzie na badanie, czuję tu jakieś spore zgrubienie, węzeł chłonny, albo co – powiedziała masażystka, kończąc masaż. Poczułabym lęk, gdyby chodziło o mnie. Ale chodziło o moje dziecko. Poczułam więc panikę. Załatwianie na cito skierowania na badania, specjalistyczny rentgen w przeddzień Wigilii i… czekanie. Czekanie do 4 stycznia, bo święta, bo Nowy Rok, bo wynik idzie do lekarza, a wszyscy na urlopach.
4 stycznia telefon od pani doktor. Zanim go odebrałam, bezwiednie usiadłam. Kiedy skończyłam połączenie, położyłam się na podłodze. Z ulgi.
Początek stycznia. Mój tato kończy 81 lat. Jest niezła imprezka i radość, że wciąż jest z nami. Tylko forma gorsza. Nawet on, twardziel nad twardzielami, musi przyznać, że boli. Boli tak, że czasem trudno wytrzymać. No i znowu – skierowania na badania, specjaliści, diagnostyka. Jest w trakcie, na szczęście przestało boleć.
Połowa stycznia. Lecimy na wyczekane ferie. Co jak co, ale w tym roku należą nam się po tym wszystkim bardziej niż kiedykolwiek! Wprawdzie tylko 7 dni, ale dobre i to. Lanzarote urzeka. Innością, oceanem, małością człowieka wobec natury. Słońcem i zaskakująco jasnymi plażami, odcinającymi się od czarnego tła. Jest bosko. Trzeciego dnia moja młodsza córka zaczyna wymiotować. Wieczorem dołącza do niej starsza. Przez trzy dni walczymy z gorączką, która nie chce zejść poniżej 39 stopni. Wreszcie schodzi. Udaje nam się spędzić ostatni wieczór na plaży – i … lecimy do domu.
W domu – niespodziewana awaria. Musimy przenieść się do mieszkania babci i zacząć szukać ekipy remontowej. Oczywiście na cito.
A to wszystko dzieje się w czasie, kiedy w pracy mam naprawdę dużo. Kalendarz wypełniony szkoleniami tak, jak o tym marzyłam. Pracowałam na niego cały ostatni rok! Praca indywidualna z klientkami – w toku. Iza przygotowuje nowy projekt i czas na dołożenie czegoś ode mnie. Sesja foto. Nagrywanie filmików. Umówione dwa wywiady…
Czuję się jak rozpędzone pendolino, które zaraz trzeba będzie zatrzymać hamulcem ręcznym.
Od piętnastu lat prowadzę firmę, którą założyłam po to, aby pracować, zarabiać i jednocześnie mieć czas zajmować się dziećmi i domem.
Wiem, jak to jest, kiedy najlepiej byłoby wziąć zwolnienie, przestać przychodzić do pracy i skupić się na ważnym temacie w domu, ale trudno to zrobić, bo sprawy w toku, a przecież to ja sama jestem tym sterem, żeglarzem i okrętem w jednym. A jeśli pójdę na zwolnienie, nie mam kogo wystawić na zastępstwo. Myślę, że każda z nas, która pracuje na swoim, zna temat od podszewki.
Kiedy opowiadałam o tym wszystkim mojej przyjaciółce, spojrzała na mnie wielkimi, brązowymi oczami i stwierdziła: – to jest cholernie trudny czas. Ale popatrz, dajesz radę. Nie zatrzymałaś pendolino!
I wtedy pomyślałam, że podzielę się z Tobą pięcioma sprawdzonymi strategiami, które pomagają przetrwać w jednoosobowym biznesie, kiedy życie funduje ci tornado za tornadem i nie wiesz, w co ręce włożyć, a nie chcesz zatrzymywać swojego pendolino.
Niektórych strategii nie da się wdrożyć wtedy, kiedy jest kryzys, warto je mieć przećwiczone wcześniej. Dla mnie taką strategią jest mój najlepszy pomysł zeszłego roku – zatrudnienie asystentki. To dzięki niej mogłam spokojnie pojechać na wakacje, a sprawy nie zalegały w mojej skrzynce mailowej, mogłam też zajmować się pracą dwie godziny dziennie wtedy, gdy tego potrzebowałam, aby jeździć po lekarzach, stać w kolejkach, szukać ekipy remontowej, zanurkować pod kocem, kiedy strach łapał mnie za gardło i zajmować się tym, co w nadmiarze przyniosło mi życie.
Decyzja o zatrudnieniu wsparcia wcale nie jest łatwa. Trzeba zainwestować daną kwotę, a nie wiadomo, czy będą zlecenia. Trzeba zainwestować czas. Trzeba znaleźć osobę, której się zaufa. Trzeba ją nauczyć swojego biznesu, a przynajmniej jego części. Do duża inwestycja. Ale wiem jedno – bez tego wsparcia nie przetrwałabym ostatniego kwartału!
Drugą strategią, która pomaga mi w takich chwilach, jest medytowanie. Brzmi głupio, co? Już widzę lekki uśmiech i myśl, że to takie coachingowe gadanie. Ba, sama słyszę, jak mówi to mój wewnętrzny krytyk:-) Ale myślę, gdyby nie to, że przez dwadzieścia minut dziennie zagłębiałam się w siebie w medytacji, nie dałabym rady przejść przez to wszystko we względnym spokoju. To w medytacji spotykałam mój lęk i napięcie i mogłam je rozluźnić oddechem. To w medytacji rozjaśniało mi się w głowie, co mogę odpuścić, a na czym się skoncentrować. To w medytacji przychodziły mi pomysły, jak zrobić to najprościej.
Jeśli 20 minut wydaje Ci się za długo, podrzucam Ci kilkuminutową praktykę mojej ukochanej autorki, Kelly McGonigal z Uniwersytetu Stanforda. Praktyka ta niemal natychmiast przywraca spokój i przynosi gotowość do podejmowania wyzwań:
Zwolnij rytm swego oddychania i rób 4-6 oddechów na minutę. Niech każdy trwa 10-15 sekund – będzie to pewnie dłużej niż zwykle oddychasz. Spowalnianie rytmu oddechowego pobudza działanie kory przedczołowej i pomaga wyprowadzać ózg i cało ze stresu.
Trzecią strategią jest słowo, które usłyszałam kiedyś w Latającej Szkole i zakochałam się w nim od razu. Tym słowem jest „osiędbanie”. Na przekór wszystkiemu, co się działo, przy totalnym braku czasu, chodziłam spać stosunkowo wcześnie, szłam na półgodzinny spacer w lesie, choćby nie wiem co i jadłam o stałych porach. Myślę, że dzięki temu ciało dało radę dźwigać to wszystko i miałam dość siły – i na tematy domowe, i na pracę.
Czwarty pomysł, który się sprawdził, to wpisanie w kalendarz wszystkich domowych tematów do ogarnięcia najpierw, a potem zaznaczenie modułów, które mam na pracę. Widząc, ile realnie mam czasu na pracę, wybierałam z listy zawodowych spraw najważniejsze, dzieliłam je na mniejsze zadania i wkładałam w harmonogram. Zawsze przeznaczałam godzinę na delegowanie zadań, które mogły się odbyć beze mnie i sprawdzenie efektów zadań dotychczas zleconych. Dzięki temu moje planowanie trzymało się ziemi, nie obiecywałam gruszek na wierzbie (które trzeba by potem było wyprodukować w nocy), nie miałam do siebie żalu, że czas ucieka mi przez palce i miałam pewność, że nie nie spóźnię się na wizytę u lekarza.
Piąta strategia wiąże się z czymś, w co wierzę z całego serca – dawaniem sobie empatii. Pozwalałam sobie na złość, smutek, lęk i żal podczas regularnych sesji empatii. Dzięki przestrzeni i pełnej akceptacji obecności moich wyszkolonych w dawaniu empatii koleżanek, moje emocje były dobrze zaopiekowane. I nie wychodziły uszami w najmniej odpowiednim momencie.
A Ty? Podzielisz się ze mną tym, co robisz, kiedy grunt pali ci się pod nogami, a biznes prowadzić trzeba?