Początek listopada ma dla mnie szczególne znaczenie.
Kiedy zapalam świece na grobach bliskich, z każdym upływającym rokiem biorę ten gest bardziej do siebie. Pamiętam, że jako dziecko traktowałam spotkania na cmentarzu jako zabawę, świetną okazję do spotkania moich dawno nie widzianych kuzynów. Kiedy byłam starsza, te wyprawy weszły w kategorię zadań do wykonania. Ale tak od przekroczenia czterdziestki coś się zmieniło. W głowie nie mam już tej bezczelnej pewności, że przede mną więcej niż mniej. Choć wiem, że była złudna, jakoś w nią wierzyłam. A teraz? Teraz jest we mnie słodko-gorzka wdzięczność, doprawiona szczyptą lęku – dziękuję, że mogę tu być. Proszę, cicho proszę o jeszcze…
Niemal namacalnie czuję, że czas to największe dobro, które mam.
Czasem przychodzi mi do głowy myśl, że to jedyne dobro, które mam tak naprawdę. Że każde inne jest w jakiś sposób mu podrzędne. Że nie warto się szarpać, walczyć, rozmieniać na drobne, wykonywać czynności zastępczych, by nie tracić tego daru. Że warto czasem odpuścić.
I to właśnie odpuszczanie nie daje mi ostatnio spokoju.
Rozmawiamy o nim dużo z Izą. Szukamy pewności, jak rozpoznać prawdziwe odpuszczanie, takie wynikające z umiejętności odróżnienia ziarna od plew od tego, który jest zaniechaniem, zmarnowaniem energii, zasobów, poddaniem się, umniejszeniem własnego potencjału. Mamy taką obserwację, że w domu, w życiu prywatnym przychodzi nam to odróżnić jakoś łatwiej. Znamy siebie, wiemy na co w życiu stawiamy, z większą pewnością odróżniamy co dla nas ważne, a co mniej ważne. Z pewnością pomogły nam w tym lata rozwoju osobistego, gdy podczas tak zwanej pracy nad sobą miałyśmy szansę z empatią usłyszeć swoje potrzeby i tęsknoty, zaufać im i pozwolić sobie na nie.
Ale w biznesie wcale nie przychodziło mi to tak łatwo.
Znam dobrze ten stan, kiedy lista zadań do wykonania jest ambitna i długa jak spaghetti. Bo pracuję na zysk, nie odpuszczam sobie. Działam. Jestem solidna i sumienna, więc potrafię się zawziąć i odhaczać po kolei. Ale znam też poczucie braku równowagi, do jakiego takie działanie prowadzi. Wiem, co to znaczy zapracować się niemal na śmierć, a w każdym razie na pewno do momentu, kiedy ciało mówi: dość, dalej nie poniosę; znam ten moment, kiedy rzucam wszystko w diabły i poddaję się, bo jestem tak zmęczona, że już nawet koszty poniesionych nakładów nie są w stanie mnie motywować dalej. Znam go i nie chcę go już do mnie zapraszać.
No i znowu pojawia się pytanie – co mogłam wcześniej odpuścić? Pół biedy, jeśli jakieś podejmowane działania nie przekładały się na zyski. Wiadomo. Ale co zrobić, jeśli jednak się przekładały? Kiedy już, już myślałaś, że ten wysiłek to nie, bo nic nie dał, ale nagle pojawiał się klient, którego właśnie w ten sposób wypracowałaś? Z której aktywności zrezygnować? Mniej siebie dawać w kontakcie, czy może mniej angażować się PR-owo? Odpuścić social media czy wprost przeciwnie, właśnie tam dawać z siebie wszystko, bo wszelkie dane, które masz pokazują, że tam są Twoi klienci?
Postawić na kurs, który nauczy Cię mega wysokiej konwersji sprzedaży i iść dokładnie tym tropem? Czy odpuścić, bo widzisz, że sporo osób już tak robi i możesz zakładać, że siła rażenia będzie coraz mniejsza? Robić swoje i zaufać, że świat odpowie, czy przypominać o sobie światu, bo zapomni? Kiedy nie idzie tak, jak planowałaś, uznać, że odpuszczasz, bo to nie ta strategia, czy zaufać, skupić się na prawie manifestacji i raczej szukać blokad w sobie?
Kiedyś w biznesie mniej ufałam swojej intuicji, chętniej słuchałam innych.
W samym zeszłym roku liczba kursów, które miały mi pomóc rozjaśnić funkcjonowanie w biznesie albo rozwinąć jakieś moje kompetencje przekroczyła 10! Nie wiem, jak to jest u Ciebie, ale miałam w tym temacie ogromne pomieszanie. I zmęczenie. Do tego stopnia, że w czerwcu, wyjeżdżając do Hagi, zawiesiłam działalność. Z opcją, że naprawdę nie mam żadnej pewności, jaką decyzję podejmę, gdy wrócę.
Od mojego powrotu z Hagi minęły dwa miesiące. Zmieniło się sporo – pracuję na część etatu w mojej ukochanej Szkole Trenerów Empatii i znów prowadzę biznes szkoleniowy. Co najważniejsze dla mnie – z większą jasnością, co odpuszczać. Te dwa miesiące odpuszczenia właśnie, okazały się tym, czego potrzebowałam najbardziej. No dobra, a skąd wiedziałam, że odpuszczam, a nie poddaję się?
Zaufałam pytaniom, które moje życie osobiste doprowadziły do dokładnie takiego momentu, w jakim chcę być.
Nie chcę wciskać Ci tutaj kitu, że jest u mnie landrynkowo-różowo, a moje życie wygląda jak na Instagramie. Bo tak nie jest. Zycie jest życiem i przynosi różne momenty – strach o życie posuwających się mocno w latach rodziców, którzy dzwonią, bo gorzej się poczuli, choroby dzieci, zaskakujące w noc z niedzieli na poniedziałek, tarcia w związku, bo każdy z nas ma swoje potrzeby i jeszcze chciałoby się coś razem, tylko te grafiki jakoś stoją na przeszkodzie, kolejną zmarszczkę na czole, słabszy wynik tarczycy… Jednak kiedy uczciwie zadaję sobie codziennie pytania – co czuję i czego potrzebuję, i biorę za moje odpowiedzi odpowiedzialność, jest dobrze.
Czuję się jak statek, który jest wprawdzie łupinką na wzburzonym czasem oceanie, ale i łódkę ratunkowa mam, i o dobry radar zadbałam, i sonaru też mogę użyć jakby co. Ma w porcie zaufanego szkutnika, który pomoże, gdy sama nie daję rady. Sprawdzam stan łódki i na bieżąco naprawiam, gdzie przecieka; mam nawet linę, żeby podpłynąć do tych łódek, które chwilowo zagubiły się gdzieś w morzu i jakby co, dość siły, żeby je wesprzeć.
Skoro zadziałało w życiu, to czemu nie miałoby zadziałać w biznesie?!
Przez dwa miesiące w Hadze zadawałam sobie właśnie te dwa pytania: jak się czuję w kwestii mojego biznesu i czego potrzebuję? Nic więcej. Odpuściłam strategie. Odpuściłam produkty. Odpuściłam zadania. Czując w środku, że odpuszczam, ale nie poddaję się. Choć życie nie dawało żadnej pewności, gdzie te pytania mnie zaprowadzą.
Na ten moment zaprowadziły mnie do miejsca, w którym się wygodnie moszczę. Wiem, ile potrzebuję zarobić i mam jasność, że zarabianie to cel biznesu. (Kilka podpowiedzi, jak to określić, znajdziesz wkrótce na blogu). Wiem, ile potrzebuję czasu na regenerację i kontakt z rodziną. Na bycie przy sobie i pisanie książki. Prowadzą mnie uczucia – jeśli pojawia się frustracja, działam od razu – szukam, czego potrzebuję i sama lub przy wsparciu biznesowych mentorów szukam najlepszych strategii. Najbardziej zaskoczyło mnie to, że gdy już zyskałam całkowitą jasność co do moich potrzeb w biznesie, rozwiązania zaczęły przychodzić same.
A Ty, jak jest u Ciebie? Ogromnie ciekawią mnie strategie kobiet, które umieją odpuszczać i wiedzą jak to robić. Co jest Twoją nawigacją, która pomaga Ci wiedzieć, że jesteś na właściwej drodze? Że jeśli z czegoś rezygnujesz, to odpuszczasz, a nie marnujesz swój potencjał?