W czasach, kiedy mężczyzna polował, a kobieta zajmowała się przygotowywaniem pożywienia i wychowaniem dzieci, kwestie ról czy podziału budżetu (szeroko rozumianego) były jasne, z góry ustalone i prawdopodobnie nie dostarczały szczególnych emocji. Chociaż, kto to wie na pewno?
W sytuacji, kiedy kobiety zaczęły wnosić materialny wkład do związku, rodziny, czy gospodarstwa domowego, cały układ się zmienił, pojawiło się wiele nowych tematów i często wiele nowych założeń, emocji i problemów, które nie zawsze sobie uświadamiamy i bardzo często rezygnujemy (świadomie lub nieświadomie) z wpływania na nie.
Jeśli chodzi o kwestie pieniędzy w związku czy rodzinie, często mamy do czynienia z dwoma rozwiązaniami:
1. Budżet wspólny
Z założenia wszystkie przychody trafiają do wspólnej kasy, z której opłaca się wszystkie wydatki. Takie rozwiązanie opiera się na założeniu, że gramy do wspólnej bramki i dzielimy się tym, co wspólnie upolowaliśmy (pozostając przy nomenklaturze ludzi pierwotnych). Takie ustawienie finansowania wspierane jest również prawnie, choćby przez obowiązek wyrażania zgody przez drugiego małżonka przy zawieraniu umów kredytowych. W sytuacji związków nieformalnych takie ustalenia z automatu już nie działają.
Zaletą tego rozwiązania jest potraktowanie budżetu domowego jako elementu wspólnoty – mamy wspólne życie, więc i wspólne pieniądze, wydatki. I zaufanie, że obie strony w równym stopniu dbają o wspólny dobrobyt. Z takiej konstrukcji budżetu wynikają równe prawa i zgoda na to, by każda ze stron wnosiła to, co przychodzi jej z większą łatwością. I pozostawia miejsce na to, by docenić również niematerialny wkład, jak dbanie o sprawy domowe, opiekę nad dziećmi – to wszystko, co bezcenne, a za co nie płacimy, nie tylko kartą płatniczą ;-)
Wadą takiego rozwiązania jest natomiast traktowanie wszystkiego jako „nasze”. Bo czasami w takiej sytuacji trudno może być wyodrębnić budżet na własne potrzeby. Dać sobie prawo do tego, by wydać na coś, co nie jest racjonalne, niezbędne, co sprawia tylko przyjemność i to tylko jednej osobie. Nie potrzeba wielkiej wyobraźni, by taką trudność zauważyć u osób, które zarabiają mniej i mniej do wspólnej kiesy wkładają. Niemniej, nie jest to 'przywilej’ tylko ich.
Według badań Biura Informacji Kredytowej 1/3 Polaków ukrywa wydatki przed swoim partnerem. A 41% kobietom zdarza się to częściej niż mężczyznom.
Trudność powyższa wynika często z poczucia niesprawiedliwości, związanego z rozumieniem sprawiedliwości jako równość: daję więcej, więc więcej oczekuję. I analogicznie,wkładam mniej, więc mam mniejsze prawo do korzystania z tego, co wspólne.
Pomocne w takim układzie jest sprawdzenie własnych założeń i zweryfikowanie ich z drugą stroną – po pierwsze dlatego, że często działamy w oparciu o założenia, których sobie nie uświadamiamy (tak, tak, myślimy tu o przekonaniach:-), a po drugie dlatego, że często zakładamy rzeczy, które nijak się mają do rzeczywistości. Wiele razy słyszałyśmy, jak bardzo wizje obu stron związku między sobą się różniły – bywało, że kobietę szlag trafiał w domu, ale uważała, że musi prowadzić dom idealny, bo mąż tego oczekuje, a mąż w tym samym czasie opowiadał o swojej tęsknocie za tą cudowną, wolną dziewczyną, która wnosiła w jego życie tyle przygody. Zdarzały się opowieści kobiet ze złotych klatek, którymi szarpał wewnętrzny konflikt – komfort czy wolność. Słyszałyśmy historie pań, które wkładały w dom całe swoje serce i oczekiwały uznania oraz ich mężów, których zjadał lęk i złość, że cała odpowiedzialność za finanse rodziny spoczywa na ich barkach (a woleliby, aby żona odpuściła w domu i wróciła do pracy). Rozmawiałyśmy z kobietami, które czuły się jak roboty i harowały od świtu do nocy, aby jakoś zrównoważyć i uzasadnić korzystanie z pieniędzy partnera. Tymczasem oni mówili, że czują moc i sprawczość, gdy ICH kobieta może leżeć. pachnieć i być księżniczką…
Spokojna rozmowa o wzajemnych oczekiwaniach, choć czasem boimy się jej jak ognia, może nam otworzyć oczy na wzajemne potrzeby i oczekiwania, pomóc zobaczyć ewentualne punkty zapalne i pomóc w ich rozbrojeniu. Jak rozmawiać o kasie? Szykujemy gotowca:-)
Rozwiązaniem, które pozwala zachować więcej niezależności jest opcja
2. Każde ma swój budżet
W takim układzie traktujemy dochody jako własne, a wydatki jako wspólne i – w zależności od ustaleń – albo dzielimy się nimi po równo, albo w określonych proporcjach.
I znowu taki układ funkcjonować może mniej czy bardziej sprawnie, w zależności od tego, jak rozumiemy równość i sprawiedliwość. Z naszych doświadczeń wynika, że zaskakująco często rozumiemy je zupełnie inaczej niż nasi partnerzy!
Zaletą tego rozwiązania jest niezależność związana z pieniędzmi – każda ze stron ma swoje i nie musi się z nich tłumaczyć. Każda ze stron równo uczestniczy w finansowaniu wspólnych rzeczy, każda odpowiada za swoje.
Wśród wad wymieniłabym jednak zaburzenie równowagi w wydatkach, jeśli dochody obu stron są na różnym poziomie. Wiąże się to z różną wartością tych samych pieniędzy, w zależności od sytuacji.
Wyobraźmy sobie 100 PLN. Jego wartość teoretycznie jest określona: 100 PLN to 100 PLN, wydaje się to być oczywiste i obiektywne. Niemniej, wyobraźmy sobie wartość 100 PLN rozumianą jako znaczenie, jakie mu nadajemy w zależności od naszego poziomu dochodu. Dla kogoś, kto zarabia 1 000 PLN każde dodatkowe 100 PLN ma ogromną wartość. Dla kogoś, kto zarabia 5000, dodatkowe 100 PLN może być miłym dodatkiem, dla kogoś, kto zarabia 10 000 czy 100 000 znaczenie 100 PLN robi się coraz bardziej marginalne.
To zjawisko nazywa się w ekonomii malejącą krańcową użytecznością pieniądza, możemy ją rozumieć jako malejącą radość z każdej dodatkowej złotówki.
W związku z tym, równy udział w wydatkach nie musi być udziałem sprawiedliwym. I co bardzo ważne, w układach rodzinnych, zwłaszcza, gdy pojawiają się dzieci, ogromnie wzrasta niematerialny wkład kobiety – nie w każdym domu, oczywiście, ale statystycznie jednak jest to temat. Przynajmniej przez jakiś czas zajmowanie się wspólnymi dziećmi wycina kobietę z przynoszenia wkładu materialnego na takim poziomie jak wcześniej (chyba, że posiada przychód pasywny) i jednocześnie jest ogromną inwestycją we wspólne życie (której ogrom trudno jest aż oszacować).
I znowu istotną kwestią w takiej sytuacji jest sprawdzenie ze sobą i z drugą stroną, jak się mają z wzajemnymi relacjami w kwestiach pieniężnych w takiej sytuacji i znalezienie opcji, która pozwoli jak najbardziej uwzględnić ich potrzeby.
Jeśli trochę już nas znasz, wiesz pewnie, że najbardziej lubimy strategię zjeść ciastko i mieć ciastko:-) Jeśli mamy do wyboru dwie opcje, to według nas nie jest to wybór. Zwykle to zalążek konfliktów – wewnętrznych albo między partnerami.
A co, gdyby tak poeksperymentować? Tak zarządzić budżetem, aby była i część wspólna, do której oboje dokładamy, co mamy najlepszego i część osobna każdego z nas?
Miejsce naszej wolności, zakupów, czy decyzji finansowych, z których nie musimy się tłumaczyć, ale też nie mamy chęci ich ukrywać, bo czujemy, że to naprawdę nasze pieniądze? Takie, które znalazły się w tej części budżetu dzięki naszej pracy albo dzięki poświęceniu uwagi pieniądzom? Dzięki inwestycjom, które zrobiłyśmy? Oczywiście, taki układ również warto przegadać – bo po co ma wyniknąć w najmniej odpowiednim momencie? Z naszych doświadczeń wynika, że taka rozmowa ma niemal magiczne działanie – dla każdej z nas była jak swojego rodzaju „coming out”: „Hej, jestem z tobą, jesteś dla mnie ważny. I jednocześnie ja też jestem dla siebie ważna”. Wcale nie taka oczywista jest taka postawa, a i poparcia społecznego ma jak na lekarstwo.
Testowałyśmy takie rozwiązanie i jedno wiemy na pewno – to ogromna przyjemność wysłać przelew charytatywny komu się chce, bez poczucia, że nadwyręża się wspólny budżet i w zasadzie wypadałoby porozmawiać o tym z partnerem. To super radość, kupić mu prezent na urodziny ze swoich własnych pieniędzy. To cudowne uczucie mocy mieć budżet na uczenie się finansów i zarobić kilkadziesiąt złotych na jednej srebrnej monecie albo na sprzedaży franków w korzystnym momencie. To jest moc, kiedy dzięki zajmowaniu się pieniędzmi odkrywasz dwie stówy, które bank ściągnął dwa razy z konta. Radość i poczucie szacunku, że jesteśmy tak samo ważne jak „on” i „my”. Odrobina wolności, po którą będą w rodzinie trudno sięgnąć (przynajmniej my tak miałyśmy). Nauka, która daje poczucie, że mogę więcej, wiem więcej i mam więcej doświadczenia.
A jakie jest Twoje zdanie?