Piszę do Ciebie z Londynu. Chwilowo nie pada. Jestem tutaj tylko na chwilę i mogłam pozwolić sobie na luksus przeczekania porannych godzin szczytu nad filiżanką herbaty. Patrzałam na spieszący się tłum, jak jeden wielki organizm sprawnie pędzący do swoich zadań i nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że unosi się nad nami duch XVIII-wiecznej transformacji, która zapoczątkowała świat, jak znamy. To właśnie wtedy w Wielkiej Brytanii James Watt udoskonalił konstrukcję maszyny parowej, dzięki czemu maszyny te zapoczątkowały rewolucję przemysłową. Przędąca Jenny zrewolucjonizowała rynek tkacki, a bawełna okazała się najdroższą rośliną świata, bo zbudowała potęgę imperium brytyjskiego. Po towary i usługi dostępne wcześniej tylko dla elit mogła sięgnąć większość. To, co kiedyś było luksusem, okazało się średnim poziomem, a wcześniejszy przyzwoity poziom życia – absolutnym minimum. Patrząc na wiszące wokół mnie reklamy (That’s your world. Enjoy it! – reklama wycieczek na Malediwy) nie mam wątpliwości, że nasz apetyt na to, co najlepsze wcale nie maleje. Co takiego więc się dzieje, że pomimo niemal nieograniczonego dostępu do wszelakich dóbr, tak często czujemy się biedni?
Alain de Botton, szwajcarski filozof – eseista, współzałożyciel londyńskiej The School of Life, źródeł naszego niepokoju upatruje w fakcie, że „gwałtownemu spadkowi RZECZYWISTEGO ubóstwa towarzyszy – paradoksalnie – stałe, czy wręcz narastające POCZUCIE ubóstwa i strachu przed nim. Ludzie, korzystający z bogactw i możliwości, jakich ich przodkowie, uprawiający w pocie czoła niedającą pewnych plonów glebę średniowiecznej Europy, nie potrafiliby sobie nawet wyobrazić, wykazują godną uwagi zdolność odczuwania, że zarówno to, kim są, jak i to, ile mają, jest niewystarczające” (A. de Botton, Lęk o status).
Ta dziwna przypadłość okazuje się być łatwo wytłumaczalna, jeśli przyjrzymy się psychologicznemu mechanizmowi podejmowania decyzji, CO uznajemy za WYSTARCZAJĄCE. Jego istotą jest to, że nie potrafimy ocenić, ile mamy, w izolacji od innych. Zwykle porównujemy się do osób, które uważamy za równe sobie (to nasza grupa odniesienia – koledzy, z którymi dorastaliśmy, przyjaciele, znajomi, ludzie, z którymi identyfikujemy się w sferze publicznej). Jeśli wszyscy mamy podobnie, czujemy się OK. Jeśli jednak nagle ktoś z naszej grupy odniesienia ma/osiąga więcej, pojawia się niepokój, choć nam samym nie ubyło ani grama!
A im więcej osób uważamy za równych sobie ( tak przy okazji – pomysł, że jesteśmy sobie równi nie jest wcale taki stary, polityczne koncepcje równościowe pojawiły się dopiero w XVII wieku i zostały wzmocnione przez rewolucję konsumpcyjną), tym więcej potencjalnie pojawia się wokół nas obiektów zawiści! Im częściej widzimy wokół siebie historie spektakularnych sukcesów ludzi takich, jak my, tym bardziej nasz stres się nasila. To prawda – wszyscy możemy WIĘCEJ. Ale i płacimy za to większą cenę…
Jak sobie z tym radzić? O tym za tydzień.