We wtorek miałam przyjemność być gościem webinarium dr Krystyny Bezubik z Piszę, bo chcę (www.piszebochce.pl). Rozmawiałyśmy o tym, jak pieniądze mają się do pisarstwa i czy to prawda, że gdy zaczynają wchodzić w grę, artystyczne loty się obniżają, a prawdziwy artysta jest biedny. Naszą rozmowę obejrzysz tutaj.
Przygotowując się do tego spotkania, uświadomiłam sobie, że podobnego typu dylematy towarzyszą często trenerom oraz osobom, które pracują z poczuciem misji: czy to etyczne brać pieniądze za pomaganie innym? Czy wypada mi zapytać, ile dostanę? Czy to, co mam, jest komuś na tyle potrzebne, że zechce za to zapłacić? Co zrobić, jeśli kogoś nie stać na moje usługi, a mogę mu pomóc?
Jeśli marzymy o pracy związanej z naszą pasją i głosem serca (a przecież często wiele wysiłku i odwagi kosztuje nas usłyszenie go i pójście za nim!), warto uświadomić sobie, jakie nosimy w sobie przekonania związane z zarabianiem na naszej pasji. Dla mnie było to zaskakujące i cenne odkrycie. Zobaczyłam bowiem, że mam na przykład bardzo silne przekonanie, że pomaganie innym za pieniądze to żerowanie na cudzym nieszczęściu. Ze kupowanie mojego czasu i uwagi kojarzy mi się z… uprawianiem najstarszego zawodu świata, bo sprzedaję coś, co powinno być dostępne dla wszystkich ludzi za darmo. Że to, co daję, jest tak niewymierne (znacie te wszystkie pytania: to co ty właściwie robisz?), że wymierna waluta w zamian wydaje się całkowicie nie na miejscu.
Druga grupa przekonań, które odkryłam, związana była z wykonywaniem pracy z pasją. Wszak, jeśli kochasz, to, co robisz, to nie przepracujesz ani godziny. Szkoda, że w mojej głowie skleiło się to z przekonaniem, że „bez pracy nie ma kołaczy”. Jakże łatwo przychodziło mi wtedy akceptować wszystkie darmowe propozycje. Serce rwało się do pracy i jednocześnie nie czuło, że należy się za nią płaca.
Trzecia dotyczyła stereotypów związanych z relacją inteligencji (w sensie klasy społecznej) z pieniędzmi. Trenerzy, także Ci, którzy mało zarabiają, albo nie zarabiają wcale, są zwykle lepiej wykształceni i mają wiele innych zasobów, jeśli porównamy ich do „zwykłych” niezarabiających ludzi. Etos biednego, inteligenta w moim domu był bardzo żywy. Inteligent po prostu żyje w biedzie, a uganianie się za pieniędzmi jest niskie, prostacki i materialistyczne. Takie przekonania również nie pomagały mi w kwestii prowadzenia rozwojowego biznesu.
Czwarta grupa to przekonania związane z poczuciem zawodowej misji. No bo skoro mam jakiś szczególny dar, który niejako dostałam „z nieba”, jak brać za to pieniądze? Skoro pracuję na rzecz wyższego dobra i mój wkład może zmienić świat na lepsze, branie za to pieniędzy jest co najmniej podejrzane… W dodatku bardzo często płacono mi inną walutą, którą bardzo sobie ceniłam: „dzięki rozmowie z tobą zaczęło się lepiej dziać w moim małżeństwie”; „po naszej rozmowie spojrzałam na niego inaczej i przestaliśmy walczyć”, „w końcu moje dziecko zrobiło to, o co prosiłam i nawet bez awantur”. Każdy z trenerów zna tę walutę – poczucie, że to, co się robi ma sens.
Piąta grupa moich przekonań dotyczyła rynku. „Taki jest rynek”, „Trenerów jest jak mrówek”, „Najpierw trzeba brać wszystko”…
Szósta grupa przekonań była o mnie – jak sama siebie oceniam, na co według siebie zasługuję. Ale to raczej temat na osobny post.
Żadne z tych przekonań nie pomagało mi w zarabianiu. Raczej działały jak hamulec. Czasami miałam wrażenie, że chcę jechać na pełnym gazie przy zaciągniętym ręcznym. No nie da rady.
A jak to jest u Ciebie z przekonaniami o zarabianiu na tym, co się kocha?