Zaznacz stronę

Kiedy jakiś czas temu rozpoczynałam 'poważną’ działalność biznesową, z moją ówczesną wspólniczką dużo czasu spędziłyśmy na rozważaniu, jak ten biznes ma wyglądać. Dużo dyskusji o tym, po co to robimy (żeby zarabiać pieniądze i pokazać, że potrafimy), co będziemy robiły (było ważne, żeby sprawiało nam przyjemność i żebyśmy mogły się tym szczycić i dostawać uznanie z zewnątrz).

Dużo czasu poświęciłyśmy na wybór formy działalności – żeby wybrać tę, która daje najwięcej bezpieczeństwa i chroni przed kosztami bez sensu. Dokładnie przedyskutowałyśmy kwestie prawne i w końcu, gdy znalazłyśmy pomysł na biznes, ruszyłyśmy.

I była to niesamowita przygoda: dostawałyśmy zwroty, jaki fajny pomysł, jaki ładny serwis, dużo głasków i dowodów uznania. Tylko jakoś pieniądze nie płynęły do nas tak, jak sobie to wymarzyłyśmy.

Bo wśród wielu pytań na które sobie odpowiadałyśmy było jedno, które potraktowałyśmy pobieżnie. A tym pytaniem było:

Gdzie są pieniądze?

Jakoś nam odpowiedź na to pytanie umknęła w tysiącu innych odpowiedzi, które musiałyśmy znaleźć. Szczerze mówiąc, ustawiony przez nas model biznesowy nie rozgadywał się specjalnie na temat pieniędzy.

Rezultat nie trudno przewidzieć: w naszym przypadku, model biznesowy był ustawiony tak, że aby zarobić 100 tys. powinnyśmy mieć obrót na poziomie 6,7 miliona.

Kuszące, prawda? Nie, nie handlowałyśmy hurtowo pociągami ani kopalniami….

Chętnie przyjmę 6,7 miliona obrotu, ale jednak wolałabym wyższą marżę.

Co gorsza, nasz model biznesowy nie wynikał z tego, że się nie znałyśmy – obie kształciłyśmy się się w końcu biznesowo. Dziś wiem, że fundamentem tego modelu było cudownie naiwne przekonanie, że pieniądze w biznesie po prostu są. I przychodzą, gdy tylko biznes się prowadzi. I jeszcze przekonanie, że pieniądze nie są ważne. W końcu to, na czym nam najbardziej zależało to radość i duma z działania i uznanie. I tych nam nie brakowało (do czasu :-)).

I nie, nie uważam tamtego czasu za stracony. To był bardzo intensywny czas, mnóstwa rzeczy się wtedy nauczyłam, sprawdziłam, o wiem, czego nie, znalazłam sposoby, by się dowiadywać tego, czego potrzebuję. I nadal uważam, że nie ma nic złego w tym, że swoją działalnością leczy się ego, rozwija pasję, zdobywa uznanie czy szacunek.

To wszystko jest ważne i potrzebne i jeśli komuś tego brak i w drodze działalności biznesowej widzi sposób na dostanie tego, jestem ostatnią osoba, która by przed tym przestrzegała.

Jest tylko jedno małe ALE…

Nie nazywajmy tej działalności biznesem. Dla swojej własnej jasności i spójności. Bo biznes a w założeniu zarabianie pieniędzy. I zaczyna się od postawienia pytania

Gdzie są pieniądze?

i takiego skonstruowania modelu biznesowego, by pieniądze grały w nim główną rolę.

Więc jeśli chcesz działać, robić cudowne rzeczy, rozwijać swoje pasje, to fantastycznie. Świat potrzebuje Twoich talentów i tego, co do tego świata wnosisz.

Jeśli pieniądze Cię nie interesują, nie są dla Ciebie ważne to tez jest OK. Jeśli czujesz się z tym komfortowo i stać Cię na to, by nie zarabiać, to nie ma powodu, byś się nimi zajmowała. Możesz po prostu rozwijać swoją pasję i robić to, co kochasz. Świat potrzebuje Ciebie niezależnie od tego, czy pieniądze zarabiasz, czy ich potrzebujesz, czy nie.

Ale nie nazywaj tego biznesem. Nazywaj to pasją, kuracją, zbawianiem świata Oszczędzisz sobie frustracji, że na tym nie zarabiasz. (Bo przecież nie o zarabianie chodzi, prawda?). Oszczędzisz sobie frustracji, że ciągle wydajesz. Bo przecież wydawanie na pasję to sama przyjemność, a terapia czy zbawianie świata same przez siebie generują koszty, dzięki którym Tobie i światu jest lepiej, więc to ma sens.

Ale jeśli jednak marzy Ci się biznes, zapytaj siebie,

gdzie w tym biznesie są pieniądze.

I idź za nimi. Bo świat potrzebuje Ciebie i Twoich pomysłów. I są na nim ludzie gotowi za te pomysły płacić. I im więcej masz pieniędzy, tym więcej pomysłów możesz wcielić w życie.

A tak swoją drogą, nie ma lepszej kuracji dla ego i lepszego prezentu niż własnoręcznie i samodzielnie zarobione pieniądze.

Wszystkiego dobrego!