Zaznacz stronę

Uwielbiam Bolka. W małym mazurskim miasteczku prowadzi jazdy konne. Jest w tym niezrównany. Konie mają do niego absolutne zaufanie i równie duży respekt. Jeźdźcy, których wypuszcza spod swojej ręki – również. Jak zaczarowana patrzałam ostatnio, w jaki sposób uczy moją niespełna trzyletnią córkę szacunku, respektu i zaufania do konia oraz do siebie samej. Jeszcze kolejnego dnia wieczorem mała przeżywała te chwile, a jej radość, wdzięczność, poczucie mocy i przepływu „z konikiem” niemal namacalnie czuć było w powietrzu. Dzięki Bolkowi moja nastoletnia córka nie tylko swobodnie galopuje po lasach i wie co zrobić, aby koń pobiegł w stronę, w którą ona chce (wcale to nie jest takie oczywiste. Kiedy ja siedzę na koniu, negocjacje, w którą stronę pójdziemy albo stęp czy kłus trwają dość długo), ale także wie, że konia boli i koń się boi, kiedy nadużywa się wędzidła. Wie, do czego prowadzą sprzeczne komunikaty. Wie, co to znaczy być w kontakcie. Gdy patrzę, jakie lekcje na temat współpracy wyciąga z każdej lekcji jazdy, myślę, że fajnie kiedyś będzie mieć ją w zespole albo jako szefa.

Przy każdym kolejnym spotkaniu Bolek czymś nas zaskakuje. A to okazuje się, że skończył kurs hipoterapii, a to zainteresował się łucznictwem i po sezonie ćwiczeń osiąga wyniki zaskakujące sędziów na zawodach i turniejach.
Uwielbiam z nim rozmawiać. Przywraca mi wiarę w równowagę i jest skuteczną odtrutką na zadyszkę sukcesu, która mnie czasem dopada.
Kocham ten moment, kiedy najarani warszawskim pędem zaczynamy Bolka przekonywać, że powinien wybudować halę, podpisać umowę z NFZ, prowadzić hipoterapię, a najlepiej konne wyjazdy integracyjne, no i zarabiać taką kasę, na jaką zasługuje. Bo dom trzeba wykończyć. Auto zmienić. Bo trzeba się rozwijać. A Bolek ze stoickim spokojem odpowiada: „Myślałem o tym. Ale kiedy wszystko przeliczyłem, to wyszło mi, że będę się tym musiał zajmować przez cały czas. I zamęczę konie. A dużo innych rzeczy, które lubię, będę musiał odpuścić”. – A nie boli cię, że Staszek wybudował halę? – Nie. Staszek to Staszek, a ja to ja. O rany, pamiętam, kiedy taki tekst zasunęła moja młodsza córka, kiedy ktoś w przedszkolu porównał ją z koleżanką (niestety później ten luzik jej przeszedł).
No to mam swoje AHA. Bolek po prostu nie porównuje się z innymi. Tylko tyle i aż tyle! Nie przeszkadza mu, że ktoś ma stadninę, a ktoś inny wystawił chałupę, że hej. Że ktoś jeździ terenówką. A jazdy konne w Warszawie kosztują dwa razy tyle, co u niego. Bolek ma całkowitą jasność, co DLA NIEGO jest ważne i co JEGO kręci. I to są pola, na których się sprawdza. Ulepsza i rozwija. W związku z tym akceptuje konsekwencje swoich wyborów i za każdym razem, kiedy go widzimy, jest pełen energii.
Była to dla mnie cenna lekcja. Uświadomiłam sobie, że zielonooki potwór, jak nazwał zazdrość Szekspir, niestety czasami mnie dopada. Oceniam swoją wartość w relacji do innych. Porównuję się. Potrafię nieźle się zdołować, bo ktoś ma więcej lajków, a może i klientów. Wygląda, że lepiej mu idzie. Ktoś kupił dom. Zmienił samochód. Zdobył dyplom.
To dość powszechny schemat, że zmiany na lepsze u innych, zwłaszcza tych, których nasz umysł kwalifikuje jako osoby z podobnej półki, z automatu uruchamiają program „coś jest ze mną nie tak”. Jestem nieudacznikiem. Niczego nie osiągnęłam. Inni idą do przodu, a ja? Nie sprawdziłam się. Było iść na medycynę, jak mówili rodzice. Wypadam z gry. Boję się!!!
Wydawało mi się, że nie jestem zazdrosna. Przecież cieszę się, gdy komuś się coś udaje. Wspieram zmiany. Doceniam czyjeś sukcesy. Potrafię je nagłośnić, nie mając problemu, że nic z tego nie mam. Nie podkładam świni. Nie podłożyłabym nogi, aby ktoś się przewrócił. A jednak – jestem zazdrosna. Tyle, że mój automatyczny pilot ostrze zazdrości kieruje w moją stronę. Zabiera mi energię, a jeśli motywuje do działania, to i tak to jest działanie w relacji do kogoś. Istnieje więc duże ryzyko, że mogę poświęcić sporo wysiłku na coś, co nie jest moją drogą.
Rozmawiając z innymi kobietami często widzę ten schemat – matka dwójki dzieciaków z całym domem na głowie (bo tak się podzielili z mężem) wyrzuca sobie, że jej biznes nie rozkwita tak, jak biznes innej matki. Też z dzieciakami. Tyle, że mąż nie pracuje tak dużo i sporo w domu wspiera. Inna ma do siebie żal, że jej nie idzie, a przecież jej koleżance idzie jak burza. Tyle, że robi wszystko sama, bo nie może sobie teraz pozwolić na inwestycje, a koleżanka inwestuje jak smok. Czasem te różnice nie są takie wyraźne. A jednak nie ma dwóch takich samych sytuacji, dwóch takich samych biznesów. Patrzysz, co robią inni? Super, świat to jedna wielka inspiracja. Ale jeśli chcesz, aby porównywanie się nie zabierało Ci skrzydeł, sprawdź, co dla Ciebie jest ważne. Co zyskujesz, co tracisz. Co jest Twoją drogą. I inwestuj siebie w to, co jest TWOIM wyborem, przefiltrowanym przez Twoje potrzeby i sytuację. A porównuj się z założonym przez siebie budżetem:-)