Zaznacz stronę

 

Właśnie skończyłam czytać ostatnią część Trylogii Moniki Jaruzelskiej, „Oddech”. Jako czytelniczka jestem zauroczona książką (nie, to nie jest umówiona recenzja, myślę, że Pani Monika nie zdaje sobie sprawy z mojego istnieniaJ). Uwielbiam taki rodzaj prozy, taką krótką formę, która daje się ogarnąć i jednocześnie powoduje, że procesy myślowe uruchamiają się na całego, w wyniku czego czasem klucze lądują w lodówce, a masło na parapecie, bo umysł błądzi w zupełnie innych rewirach. Jako trenerkę rozwoju osobistego „Oddech” zmusił do weryfikacji tego, w co chciałabym wierzyć w kwestii życia i obszaru ludzkiego wpływu.

Myślę, że chciałabym mieć taką pewność jak Joe Vital czy Regina Brett, że wszystko zależy od naszego myślenia. No bo w końcu jestem panią od przekonań, nie? Pewnie, że jakaś część mnie bardzo chce w to wierzyć! I jednocześnie, gdy rozmawiam z kimś, kto właśnie ciężko choruje, albo stracił kogoś bliskiego i na tę chwilę nie widzi możliwości, żeby się zebrać do kupy, albo z kimś, kogo dociska kredyt we frankach i zastanawia się, za co kupi naprawdę podstawowe rzeczy, po prostu nie odważyłabym się powiedzieć: „to wszystko jest w Twojej głowie i wszystko zależy od Ciebie”. Choć może niektórzy wierzą, że taka terapia szokowa może być bardzo skuteczna… U mnie to nie działa. Aby docenić urok motywującej myśli, muszę mieć cień nadziei. Gdy jestem w czarnej d…, raczej się wkurzę. I raczej nie skorzystam.

No właśnie, a co wtedy? O co się oprzeć, gdy jestem w czarnej dziurze? Książka Moniki Jaruzelskiej uruchomiła we mnie właśnie to pytanie.

Niektórzy idą na wojnę, walczą do upadłego. Podziwiam, ale nie mam na to siły. Część rezygnuje, ale taką rezygnacją, która nie ma słodkiego smaku spokojnego odpuszczenia. A ja uświadomiłam sobie, że mam sposób, który daje mi coś niezwykle dla mnie istotnego – poczucie wpływu. Działanie i odpuszczenie. Spokój w niepokoju. Światełko w ciemnym pokoju. Ten sposób przyszedł do mnie kiedyś wraz z piosenką Now Lindy Pettersson Bratt, skandynawskiej artystki, której płytę poznałam dzięki mojej przyjaciółce Izie i trenerowi Nonviolent Communication, Kayowi Rungowi. Słowa, które od wtedy stały się moją gwiazdą w trudnych momentach brzmią: WHEN THERE IS NO WAY OUT, THERE IS STILL ALWAYS A WAY THROUGH. Twitter mi podpowiada, że ich autorem jest Eckhart Tolle, ale ja chyba zawsze będę je kojarzyć z Lindą: Po mojemu i na mój użytek brzmią one tak: Kiedy nie ma wyjścia, ciągle jest jeszcze droga przez.

Te słowa bardzo wiążą się dla mnie z modelem, który jest hm, zaryzykuję to stwierdzenie, ulubionym modelem mojego rozwoju. Model jest zacny, stoicki, jego autorstwo przypisuje się greckiemu filozofowi Chryzypowi, który, co wydaje mi się dość niestoickie, wierzył w przeznaczenie. W myśl tego modelu to, co się nam przydarza, przynależy do jednego z obszarów: MAM WPŁYW – MOGĘ MIEĆ WPŁYW – NIE MAM WPŁYWU. Stoicka mądrość radzi, aby działać w obszarze wpływu, zaś oba pozostałe (a już na pewno obszar NIE MAM WPŁYWU) po prostu sobie odpuścić. Bo działanie w nich to strata czasu, energii, siły. Miotanie się i walka, często skazana na niepowodzenie, bo jej efekt końcowy jest poza obszarem naszego wpływu. Jak się to przekłada na życie, zwłaszcza w obszarze finansów? Na przykład tak, że już nie dokładam sobie, że ktoś wypisał się z listy, albo nie kupił mojej usługi. Nie zadręczam się szukaniem, co jest ze mną nie tak, albo nie rozmyślam, że taki jest rynek (bo nie mam na te elementy wpływu), lecz sprawdzam, co jest w obszarze MOGĘ MIEĆ WPŁYW i MAM WPŁYW. I co? Mam wpływ na całkiem sporo – wybór grupy docelowej, przetestowanie jej potrzeb, zadanie sobie prostego pytania, czy tę grupę stać na to, co chciałam sprzedać, na to, co i jak będę komunikować. Naprawdę sporo jest do zrobienia w tym obszarze, więc działania w obszarze NIE MAM WPŁYWU naprawdę nie ma sensu. To jak? Na co masz wpływ w obszarze tego, co się aktualnie martwi? A na co nie masz wpływu? Czy ta świadomość coś Ci zmienia? Daj znać, proszę!